Wiele, wiele lat temu jeden z znajomych powiedział mi, że dostał propozycję mentorowania młodej firmie. Skomentowałem to, że jest za młody, nie ma białej brody do pasa i miliardów zarobionych na swoim koncie. Myślę, że moje postrzeganie takiej osoby niewiele różniło się od standardowego skojarzenia.
Wiele razy później sam miałem okazję wejść w rolę mentora. I znowu - pierwotnie bardzo mnie uwierał ten tytuł. Wydawało mi się, że to jest obciach i coś głupiego - no bo jak to? Ja mam doradzać komuś co ma robić z własną (czasami ogromną) firmą mając o połowę mniej lat co on i 1% jego /.
I bardzo dużo razy odmawiałem. Zasłaniałem się brakiem czasu, wiedzy czy kompetencji. Nie chciałem być postrzegany jako ktoś, kto pozjadał wszystkie mądrości (serio, serio ;) oraz bałem się brania na siebie odpowiedzialność za to, co zrobią inni na bazie moich porad.
Kilka lat temu dla gimnastyki własnych szarych komórek postanowiłem jednak wrócić do “udzielania porad” (nadal boję się tego nazwać “mentorowaniem”). Szczególnie dużą radość sprawiają mi tematy w których muszę nauczyć sporo się o branży albo samym biznesie.
Po pierwsze bardzo jasno podkreślałem, że moja opinia nie powinna być wiążąca. Po drugie uprzejmie, ale stanowczo prosiłem żeby nie mówić do mnie per “mentorze” (kojarzy mi się to zawsze z postacią mistrza
Pai Mai z filmu “Kill Bill”) a po trzecie bardzo jasno dawałem do zrozumienia, że to jest moje zdanie, które powstało na bazie moich doświadczeń (ergo, trzeba szukać porady też u innych osób). Jeśli klient zgadza się, przystępuję do pracy.
Po odarciu z pewnego krępującego rytuału (“o, wielki i mądry! przychodzimy do ciebie po naukę - co rzekniesz mistrzu!?”) okazuje się, że mentorowanie w jest w sumie bardzo prostą czynnością, wręcz banalną.
Największe efekty (i poziom zadowolenia z wyników rozmowy) odniosłem kiedy po prostu dałem się wypowiedzieć osobie, która uważała, że ma ogromny problem.
Po wysłuchaniu jej powtórzyłem dokładnie to samo co usłyszałem tym razem wskazując na te elementy wypowiedzi w których zawarta było rozwiązanie.
Nie żartuję. To czasami jest aż tak absurdalnie proste. Jeśli macie problem to po prostu pogadajcie z kimś - nawet nie koniecznie osobą z branży (a może szczególnie NIE z osobą z branży ponieważ będziecie mieli możliwość wymiany zdań z kimś, kto nie będzie miał pojęcia o tym, co robicie i miał świeże spojrzenie na wasze problemy).
Najlepsza była rozmowa, którą mój rozmówca zaczął tak (trochę zmieniłem w poniższym tekście faktów):
“Nie wiem co robić. Mam bardzo niską sprzedaż naszego produktu. Wydajemy bardzo dużo na reklamę. Mamy świetną stronę oraz procesy związane ze sprzedażą online. Stworzyliśmy świetną aplikację. Mamy wzorowo prowadzone profilach w social mediach….”
“A sprzedaż? Jak wygląda sprzedaż?”
“Nasz dział sprzedaży jest mały - tylko dwie osoby. Ostatnio kolejna osoba musiała pójść na chorobowe. No ale będziemy wdrażali metodologię lean startup i chcę przeszkolić też część menadżmentu…”
“Poczekaj. To ile osób pracuje u was a ile sprzedaje?”
“W firmie jest 40 osób. Programiści, specjaliści od designu i UX. Dział sprzedaży to 3 osoby z czego tak naprawdę obecnie tylko jedna… O rany….”
Ja i mój rozmówca zaczęliśmy się śmiać. Wiedziałem, że sam usłyszał to, co dla mnie było oczywiste od początku rozmowy.
Jego dział sprzedaży nie istniał. Z 40 osobowej firmy JEDNA osoba realnie sprzedawała produkt tworzony przez kilkudziesięciu pracowników. Zarząd szukał rozwiązania w dodatkowych szkoleniach, podnoszeniu pensji, nagrodach czy wyjazdach integracyjnych.
Zauważcie, że tak naprawdę nic nie zrobiłem. Odpowiedź była na wyciągnięcie ręki. On znał to rozwiązanie. Miał je przed oczami ale był zbyt zmęczony analizą i martwieniem się o stan spółki.
Wystarczyło tylko zrozumieć, że oczekiwanie wzrostów i generowania sprzedaży przez dział sprzedaży, którego stan zmniejszył się o 2/3 jest dość dziwne. Równie dobrze mógłby zadzwonić do kolegi z piłki nożnej albo zapytać o poradę listonosza.
Tak samo jeszcze kilka razy miałem okazję obserwować jak bardzo inteligentni i doświadczeni ludzie nie widzą oczywistych rzeczy, leżących dosłownie przed ich nosem.
Nie widzą ich, ponieważ siedzą nad rozwiązaniem tego problemu kilka miesięcy i codziennie obcują z tymi samymi wykresami i danymi.
I to nie jest jakiś dziwny problem - wręcz odwrotnie. Po prostu tak koncentrujemy się i chcemy rozwiązać dane zagadnienie, że przestajemy widzieć wszystko inne.
Nie wiem czy mieliście takie chwile “olśnienia” kiedy odpuszczaliście sobie zastanawiania się nad jakimś problemem i nagle “EUREKA!” jego rozwiązanie pojawiał się wam przed oczami podczas obiadu albo lektury książki.
Wasz zmaltretowany myśleniem mózg odrywał się od tego zadania i w końcu miał chwilę przetrawić informacje, które wkładaliście do niego przez ostatni czas. Odciążony “procesor” w końcu miał czas na prawdziwą pracę.
Innymi słowy - nie szukaj branżowego mentora. Poszukaj osoby z która możesz porozmawiać. Tak po prostu i normalnie, od serca. I to nawet niekoniecznie na tematy związane z biznesem.
Wiem, że to brzmi tak niedorzecznie prosto (i nie trzeba kupować żadnych kursów online czy książek od celebrytów żeby zadziałało).
Być może zatrzymanie uwagi, aktywne słuchanie i skupienie się na drugiej osobie w obecnych czasach ma jakąś magiczną moc.
Artur Kurasiński
PS Od dziś możesz wesprzeć mój newsletter. Wyceniłem koszt miesięcznego wsparcia na 19 złotych. Jeśli uznasz, że to co pisze i wiedza jaką przekazuję ma dla Ciebie sens to zapraszam do wspierania.
Za każde wsparcie i kwotę bardzo dziękuję!